Strażnik, który pękł

Rys. Anne Reinert

Justyna Kopińska

Gdy wszedł na wieżyczkę, myślał tylko o tym, że nikt go nie szanuje, bo nic mu w życiu nie wychodzi. Z zimną krwią zabił trzech policjantów.

Tego dnia strażnik Damian spóźnił się do pracy. Zapomniał przestawić zegarek z czasu zimowego na letni. Obudził go telefon z Zakładu Karnego w Sieradzu z pytaniem: dlaczego cię tu jeszcze nie ma? W pośpiechu wychodził z domu. W więzieniu szybko przydzielono mu broń oraz amunicję i skierowano na wieżę wartowniczą, gdzie miał spędzić 12 godzin. Półtorej godziny później z więzienia wyjeżdżał samochód z trzema policjantami, którzy zabierali aresztanta na przesłuchanie. Damian nie znał nikogo z nich.
Pracownik otwierający bramę zobaczył, że Damian przeładowuje karabin, powoli opiera go na piersi, przechyla się przez barierkę wieżyczki, lufę kałasznikowa kieruje w dół i zaczyna strzelać.
– Damian, nie strzelaj! Co ty, kurwa, robisz? – krzyknął.
Damian miał 60 sztuk amunicji. Wiedział, jak trafiać celnie. Jeden z policjantów wysiadł z samochodu i uciekał w kierunku budynku administracyjnego. Dwukrotnie przeszyły go kule z karabinu Damiana. Policjant położył się na ziemi i czołgał w kierunku drzwi, aż w końcu znieruchomiał tuż przed nimi. Dwóch pozostałych funkcjonariuszy i aresztant zostali ranni. Wykrwawiali się. Błagali o pomoc.
Do Sieradza przyjechały najlepsze jednostki policji z województwa. Razem było ponad dwustu funkcjonariuszy. Mimo to przez blisko dwie godziny nie udało się zatrzymać Damiana. Służba więzienna oraz policjanci mieli broń, kamizelki kuloodporne. Policja w takich sytuacjach może użyć wozu opancerzonego, tarcz balistycznych, jednak w Sieradzu nie zabito desperata. Kolejny ranny policjant zmarł. Trzeci z nich zaczął nawet dzwonić ze swojego telefonu komórkowego do kolegów i błagać o pomoc.
Funkcjonariusze słyszeli dochodzące z samochodu jęki. Nikt nie wiedział, co zrobić. Do strażnika krzyczano z każdej ze stron. W końcu zdenerwowany Damian zaczął wykrzykiwać: to z kim ja mam, kurwa, gadać!
Psycholog więzienna widziała przez okno, jak strażnik przestaje strzelać i kuca w rogu wieżyczki, trzymając karabin. Jej zdaniem miał obojętny wyraz twarzy.
Do zakładu przyjechał jeden z najlepszych polskich negocjatorów Krzysztof Balcer. To on nakłonił strażnika do poddania się i złożenia broni. Po akcji zastanawiał się, jak do tego doszło. Na gorąco rozmawiał z dyrekcją zakładu. – To gnój. Lał żonę. Łobuzowaty. A teraz to odpierdolił – tak według zeznań policjantów mówił po akcji zastępca dyrektora. – To dlaczego wy go trzymaliście jako strażnika? – spytał zaskoczony Balcer.
Damian zabił tego dnia trzech policjantów: Andrzej miał syna i nienarodzone jeszcze dziecko, Bartłomiej córeczkę, Wiktor, ojciec dziesięciolatka, zmarł następnego dnia na stole operacyjnym.

Aktywny strzelec
Wydarzenia w Sieradzu miały miejsce w marcu 2007. Teraz Damian prosi prezydenta o ułaskawienie. Nie czuje się winny. – Jestem młodą osobą, na wolności mam dwóch synów. Chciałbym pomóc w ich wychowywaniu – tak uzasadnia swoją prośbę. Funkcjonariusze określają Damiana jako jednego z tzw. active shooterów, czyli aktywnych strzelców – mężczyzn, którzy zabijają wiele osób naraz. Najczęściej motywacją jest chęć zrobienia wrażenia na innych. Najbardziej rozpoznawalnym aktywnym strzelcem jest Anders Breivik z Norwegii, który zabił 77 osób. Ale wśród znanych przypadków są też piloci samolotów, którzy popełnili samobójstwo, uśmiercając wszystkich na pokładzie, lub kierowcy samochodów, którzy z rozmysłem wjeżdżają w grupę ludzi.
W Stanach Zjednoczonych w latach 2000-2013 aktywni strzelcy zorganizowali 160 ataków, w których zginęło ponad tysiąc osób. Ponieważ liczba takich przypadków rośnie, psychologowie pracują nad zestawem cech, które pozwalają przewidzieć popełnienie zbiorowego zabójstwa. W wielu krajach organizuje się też szkolenia policjantów, a nawet dzieci w szkołach na wypadek ataku. Seria szkoleń i nowoczesnych technik pozwala obecnie na natychmiastową reakcję. Podczas ataku active shootera na premierze filmu „Batman” w Kolorado policja pojawiła się już po 90 sekundach. Cała akcja ujęcia strzelającego trwała sześć minut.
W Polsce także mają miejsce tego typu zdarzenia. Rok temu mężczyzna trenował na strzelnicy w Chorzowie. Poprosił o wymianę pocisków i w tym czasie wymierzył lufę w kierunku instruktora. Zabił go. Zaczął pakować do torby broń i amunicję. Miał zamiar iść do supermarketu i dalej zabijać. Na szczęście powstrzymał go właściciel strzelnicy, który zobaczył, co się dzieje, na monitoringu, i wezwał policję.
Psycholodzy ustalili, że aktywni strzelcy mają pewien związek z seryjnymi mordercami. Jedni i drudzy chcą przyciągnąć naszą uwagę, bo czują się pokrzywdzeni. Seryjni mordercy zwykle byli krzywdzeni przez jedną osobę – najczęściej matkę, ojca albo wychowawcę z ośrodka, podczas gdy aktywni strzelcy czują się skrzywdzeni przez wiele osób. Często byli wyśmiewani w szkole lub stali się ofiarą mobbingu w pracy. Słowo klucz, które łączy tych zabójców, to „niesprawiedliwość”. U większości masowych morderców psycholodzy zauważyli narcyzm, agresję oraz podejście „świat potraktował mnie niesprawiedliwie”, więc teraz „im wszystkim” się odwdzięczę.

Obcy
Damian pochodził z tzw. dobrej rodziny. Rodzice mieli własny biznes. Duży dom. Ojciec wychowywał syna surowo, ale nie stosował przemocy, bardziej zakazy i nadmierną kontrolę. Damian od dziecka był agresywny. Został wyrzucony ze szkoły, gdy groził nauczycielowi, że go zabije, bo postawił mu jedynkę. Trenował boks, brał sterydy. Po przyjęciu do wojska został poddany badaniom psychologicznym. Wynik: „niezdolny do wykonywania zadań operacyjno-ochronnych. Zdolny do służb pomocniczych, niezwiązanych z użyciem broni, materiałów wybuchowych, urządzeń i środków o specjalnym znaczeniu”.
Służba więzienna nie dotarła do tej opinii.
W 2001 zaczął pracę strażnika. Wtedy przestał spotykać się z kolegami ze szkoły i z zajęć sportowych. W pracy też nie miał kolegów. W szkole przezywano go „Pirania”, a w pracy zaczęli na niego wołać „Wirus”, bo „czegokolwiek się dotknął, to spieprzył”. W zakładzie próbowano go dać na tzw. paczkownię albo do innych obowiązków, ale nie radził sobie. Więc był wiecznym wartownikiem, co go denerwowało. Złość wzbudzała też niska pensja strażnika – zarabiał około 1400 zł. To o pieniądze żona robiła mu najwięcej awantur. Damian miał z Elżbietą dwóch synów. Zależało mu na chłopcach, ale żona coraz częściej wypominała mu, że nie jest prawdziwym facetem, bo nie umie zarobić na rodzinę.
– Na zewnątrz byłem spokojny, a w środku wszystko we mnie wrzało – mówił później prokuratorce. Był bardzo skupiony na swoim wyglądzie. Dużo ćwiczył. Anaboliki powodowały, że miał wyrzeźbione ciało. Potrafił mocno przyłożyć. Jednak nie radził sobie w relacjach z ludźmi, w aktach sprawy są rozmowy jego znajomych z pracy na Gadu-Gadu, którzy pisali: „z Damiana 99 proc. zakładu się śmieje”.
Czuł się obcy. Nie miał nikogo, komu mógłby zaufać. Z żoną przenosili się od jednych teściów do drugich. Nie stać ich było na własny dom. Nie dogadywał się z teściami, a z ojcem też trudno było mu się porozumieć. Jedyne oparcie widział w mamie. W 2006 roku, na weselu kuzynki, zaczął przy wszystkich krzyczeć na rodziców, że pozwolili go gwałcić jako dziecko. Mówił, że był molestowany i dlatego jest leworęczny i nie ma teraz zarostu. Rodzice byli zdziwieni, że syn może coś takiego wymyślić. Po tym zdarzeniu Damian próbował popełnić samobójstwo. W piwnicy zawiązał sobie sznur na szyi. Ale po chwili go zdjął.
– Miałem wtedy dziwne majaki na pograniczu jawy i snu. Cały czas śniły mi się niewydojone krowy z wielkimi cyckami. Tak jakby nie miał ich kto wydoić. Czułem ogromny niepokój, jakby coś wisiało w powietrzu – mówił później psychologowi.
Matka prosiła go, aby powiedział swoim przełożonym o rozwodzie i problemach rodzinnych. Bała się, że ma dostęp do broni i popełni samobójstwo podczas warty. Chciała, aby przenieśli go w miejsce, w którym nie ma styczności z bronią. Damian nie powiedział jej, że nie mogą, bo nigdzie indziej sobie nie poradził.
W 2007 żona zgłosiła policji, że Damian znęca się nad nią fizycznie i psychicznie. O zgłoszeniu nie powiadomiono dyrekcji więzienia, w którym pracował. Założono jedynie tzw. Niebieską Kartę, dokument świadczący o przemocy w rodzinie.
Damian zaczął znikać na całe dnie. Przebywał głównie w kościele. Chodził na msze niemal codziennie. Znajomym przestał odpowiadać na powitania. Gdy ich widział, odwracał wzrok.
Żona kazała mu się wyprowadzić. Zamieszkał z rodzicami. Czuł się niepotrzebny. Gdy dowiedział się, że żona chce rozwodu, zaczął jej grozić. Robił ręką ruch podrzynania gardła. Kopał w jej samochód z całej siły, powodując wgniecenia. Żona znów poszła na policję.
Dzień przed zastrzeleniem policjantów Damian spędził samotnie. Rodzice wyjechali z Sieradza. Był w kościele, a później sam w barze na piwie. Rano, gdy obudził go telefon z zakładu, zdenerwował się. Pomyślał, że znów nawalił i nawet najprostszej roboty wartownika nie umie wykonać.
Gdy wreszcie dotarł na wieżyczkę, myślał o tym, że nikt go nie szanuje, bo nic mu w życiu nie wychodzi. O tym, że nawet rodzinę stracił. Ale nagle poczuł się silny. Mówił później psychologom, że poczuł ogromną moc, która w nim narastała. Gdy zaczął strzelać, to się uspokoił. Jakby zeszła z niego cała kumulowana od lat agresja. Tłumaczył, że nie zgadzał się na wyniesienie rannych, bo moc jeszcze w nim była.
Na pytanie psycholog, co czuje, wiedząc, że zabił trzy osoby, odpowiedział: – Nie wiem, nie potrafię określić tego uczucia. Czuję tylko ból ręki. A jak moc opadła, to czułem taką ogromną pustkę i samotność.
Pytany, dlaczego to zrobił, Damian powtarzał tylko: – To było spotkanie z Bogiem albo z Szatanem.

Coś w nim pękło
W aktach sprawy znajduję nazwisko Emila Świądra, specjalisty ds. bezpieczeństwa, który przeprowadza analizę zjawiska polskich active shooterów.
Pytam, czy było coś nietypowego w sprawie Damiana C. z Sieradza w porównaniu z innymi takimi przypadkami na świecie.
– Najbardziej zaskoczyło mnie, że już w wojsku wykryto, że jest niestabilny i nie powinien używać broni. A potem zlekceważono tę specjalistyczną opinię i dano mu karabin do ręki. Myślę, że gdyby przeprowadzono gruntowne badania w służbie więziennej, od razu wyszłoby, że Damian jest agresywny. Bo w zeznaniach podkreślali to nauczyciele i jego trener boksu. Skoro widzieli to zwykli ludzie, to tym bardziej powinni dostrzec psycholodzy. Masowi mordercy mają słabszy kontakt z rzeczywistością. Jest to zjawisko opisane przez psychiatrę Erwina Ringela jako „zawężenie” związane z głębokim poczuciem osaczenia, braku możliwości zmian. Sprawca izoluje się od otoczenia, które jawi mu się jako wrogie, obce. Analizowałem materiały tej sprawy i na każdej stronie widać, jak on bardzo chciał być kimś. Miał głębokie poczucie, że od życia należy mu się więcej. Ale z przyczyn od niego niezależnych nie był w stanie tego osiągnąć. Jakby był w jakiejś klatce. Starał się, ale nie wychodziło. Precyzyjnie wybrał moment ataku. Nie jest prawdą, że czuł złość na policjantów. [Podczas procesu padały sugestie, że Damian był zły na policję, bo funkcjonariusze interweniowali po małżeńskich kłótniach]. Tego dnia byli już na terenie zakładu policjanci, ale on dokładnie wybrał ten samochód, i to w momencie, gdy zbliżał się do bramy. Chciał spektakularnie zabić wszystkich, którzy byli w samochodzie. W moim odczuciu on to zaplanował. Pewnie już wcześniej miał fantazje, jak by to było strzelać do ludzi. Tego dnia coś w nim pękło. Ale kipiał już wcześniej, o czym świadczy choćby symboliczny gest pokazania żonie, że poderżnie jej gardło.
– Czy jesteśmy przygotowani na takie zdarzenia?
– Na pewno nie w takim stopniu jak Czechy, Niemcy czy Stany Zjednoczone. Tam już od dawna policjanci wiedzą, co mają robić podczas akcji aktywnego strzelca. W Sieradzu panował chaos. Ale nie wynikał on ze strachu funkcjonariuszy, tylko z braku znajomości technik. Próbowano postępować jak w przypadku zabójstwa lub ataku terrorystycznego. A sytuacja active shootera jest zupełnie inna. Z terrorystą lub porywaczem można negocjować, bo ma wyznaczone cele. Najważniejszą rzeczą w sytuacji ataku masowego zabójcy jest powstrzymanie sprawcy od dalszego zabijania. Dla aktywnego strzelca celem jest jak najwięcej ofiar, dlatego prowadzenie negocjacji jest bardzo trudne. Bo co mu zaproponujemy? On nic od nas nie chce – poza podziwem. Damian przez chwilę chciał być Bogiem. Decydować o życiu i śmierci. Dlatego w większości przypadków na świecie taka akcja trwa kilkanaście minut, czyli do momentu zabicia strzelającego przez policję. Niestety, polscy policjanci, inaczej niż w innych krajach, nie mogą zgodnie z prawem zabić takiego człowieka. Miały być wprowadzone przepisy regulujące pracę snajpera, ale gdzieś ugrzęzły. Czyli jeśli któryś z policjantów zdecydowałby się zabić Damiana, to odpowiadałby za zabójstwo przed sądem.

Negocjuj bez obrzydzenia
Krzysztof Balcer, funkcjonariusz, który doprowadził do obezwładnienia Damiana: – Po akcji zastanawiałem się, dlaczego ten człowiek tak postąpił. Kiedy usłyszałem, że bywał agresywny, spytałem: dlaczego takiemu człowiekowi dali broń do ręki?
– Pozostali policjanci mówili do strzelającego anonimowo, a pan powtarzał: Damian, tu Krzysiek. Dlatego zaczął pana rozpoznawać w tym tłumie głosów. Czy inni nie znali zasad działania?
– Nie znali. Na miejscu nie było innych negocjatorów, którzy znają zasady – poza moim zespołem. W Polsce negocjatorów jest około trzystu. Doświadczonych zdecydowanie mniej. Chodzi o to, aby nie traktować takiego desperata jak bestię. Nie zastanawiać się, co on przed chwilą zrobił. Ale skoncentrować się na tym, by zneutralizować zagrożenie. Jeśli negocjator poczuje do strzelającego obrzydzenie z powodu czynu, którego dokonał, tamten od razu to wyczuje. Czyli trzeba bardzo dobrze znać siebie i panować nad własnym uczuciami, aby opanować zabójcę.

Brak odpowiedzialnych
– Damian C. w ogóle nie powinien być w służbie więziennej. Już nie mówię o posiadaniu broni – mówi były szef więziennictwa, socjolog Paweł Moczydłowski. – Tutaj ktoś popełnił kardynalny błąd. I oczywiście nikogo po tej sprawie nie pociągnięto do odpowiedzialności. Podobnych spraw jest w Polsce więcej. Nie ma innego takiego państwa na świecie, gdzie strażnik z zimną krwią zabija kilku policjantów. Nie ma drugiego takiego kraju, gdzie dyrektor zakładu zabija więźnia jak świnię [sprawa zabójstwa w Sztumie, gdzie dyrektor poderżnął gardło niepełnosprawnemu więźniowi]. Tylko w Polsce psychologowie więzienni wystawiają czterokrotnemu mordercy taką opinię, że może wyjść na zwolnienie warunkowe. I nikt z tego nie wyciąga wniosków.
W Sieradzu podczas całej akcji na terenie zakładu obecny był zastępca dyrektora Robert Rusiecki. Dyrektor płk Marek Lipiński przyjechał, gdy na miejscu byli już funkcjonariusze policji. Lipiński założył lekarski fartuch i z narażeniem życia pomagał rannym. Pytam go, co wiedział na temat agresywności Damiana. – Mój zastępca nigdy nie podzielił się ze mną swoimi wrażeniami o Damianie, a o tym, że bił żonę, nigdy nie mówił. Rekrutacja do służby obejmuje badania psychologiczne. Więc jeśli Damian rzeczywiście był człowiekiem niestabilnym i agresywnym, to dobre pytanie, dlaczego lekarze nie wykryli nieprawidłowości.
Robert Rusiecki obecnie jest dyrektorem więzienia w Łowiczu. Pytam, czy gdyby teraz wiedział, że na jego terenie jest pracownik, który używa sterydów i bije żonę, to pozwoliłby mu dalej pracować. – Nie mam obowiązku tego pani wyjaśniać – mówi. I kończy rozmowę.
– Sposób przyjmowania do służby wymaga drastycznych zmian – mówi Paweł Moczydłowski. – Dlaczego nikt nie mówi chłopakom, że jak będą stosować anaboliki, to mogą zapomnieć o pracy w wojsku, policji czy więzieniu? A może służby mundurowe w Polsce właśnie takich ludzi chcą. Może gdzieś nieformalnie wisi w powietrzu – musisz wyglądać niebezpiecznie, być przerośnięty, agresywny. Po sprawie Damiana w wielu miastach zmieniono warunki techniczne – liczbę wieżyczek, broń. Ale pozostały wszystkie błędy, które w istocie stały za tą tragedią. Największe problemy polskiej służby więziennej to przeludnienie i kumoterstwo. Przez przeludnione więzienia pracownicy żyją w ciągłym stresie. Wiedzą, że nie są w stanie zapanować nad więźniami. Jeśli stres w pracy pokrywa się z problemami w domu, może dojść do tragedii. Rok przed wydarzeniami w Sieradzu było podobne zdarzenie w Jeleniej Górze. Tam także strażnik zaczął strzelać na wieżyczce. Na szczęście skierował lufę na teren bez ludzi. Nikt nie zginął. Wyładował tylko agresję. Tacy ludzie nie dostają na czas pomocy dobrego psychologa, bo drugim problemem więziennictwa jest kumoterstwo. Mówi się, że to służba rodzinna. Psychologów często przyjmuje się po znajomości, a nie ze względu na kompetencje. Nie mają dużych zdolności. I nikt się temu nie dziwi. A przecież to oni decydują, kto dostaje broń do ręki. Jak się spojrzy na tę sprawę tak pojedynczo, to myślimy: a w sumie dlaczego on strzelał? Jakoś trudno Ministerstwu Sprawiedliwości dopatrzyć się w polskich tragediach w więziennictwie zbioru cech, które zamieniają ludzi w bestie. A przeludnione więzienia zmieniły się w Polsce w zakłady psychiatryczne. Strażnicy, którzy kończą tam pracę, to często emocjonalne wraki. Nie da się tak bez końca. Musimy zwrócić uwagę na to, kogo do służby przyjmujemy i jakie ci ludzie mają warunki pracy.

Karabin zamiast paczek
Podczas ogłaszania wyroku sędzia mówił: w zakładzie karnym Damian nie nadawał się nawet do wydawania paczek, więc dali mu karabin i kazali iść na wieżyczkę. Mam nadzieję, że śledztwo wyjaśni, kto na to pozwolił.
Sprawę Damiana prowadziła profesjonalna i rzetelna prokurator Krystyna Patora. Zleciła szczegółowe badania psychiatryczne i ekspertyzy batalistyczne. Sprawdziła wszystkie wątki sprawy. Potwierdzono, że Damian był i jest zdrowy psychicznie. Celował nie w koła lub maskę, ale tak, by zabić policjantów. Zebrany materiał umożliwił skazanie Damiana na dożywocie.
Patora wyłączyła część akt sprawy, tak by inna prokuratura zajęła się nieprawidłowościami służby więziennej i policji. Śledztwo prowadziła prokuratura w Ostrowie Wielkopolskim, bo prokuratorzy z Sieradza znali policjantów, a także pracowników więzienia prywatnie.
Śledztwo w sprawie uchybień zostało jednak umorzone. Jako powód podano: brak działań niezgodnych z prawem. W uzasadnieniu z Ostrowa Wlkp. prokurator wspomina, że do jednego z dyrektorów docierały informacje o biciu żony i braniu sterydów (wg zeznań Balcera). Jan Matusiak, który dowodził akcją, słyszał rozmowę i wskazał, że ta wiedza docierała do zastępcy dyrektora – Roberta Rusieckiego.
Prokurator napisał: „Robert Rusiecki w toku konfrontacji zaprzeczył, że znał te informacje (…) W świetle ustaleń nie można przyjąć, że na kierownictwie Zakładu Karnego spoczywał obowiązek odsunięcia Damiana C. od służby, albo też, że w sposób nieuprawniony został w ogóle do niej przyjęty”.
Pytam rzecznika prokuratury: jak to możliwe, że umorzyli postępowanie? Przecież w aktach sprawy wyraźnie widać, że Damian nie powinien mieć dostępu do broni i według zeznań policjantów wiedziano, że stosuje przemoc. Rzecznik odpowiada, że prokuratura zajęła się głównie nadużyciami podczas akcji. – Tutaj jest tylko parę zdań dotyczących uchybień z zakładu. Pewnie do tego zabrała się inna prokuratura – mówi.
Nie zabrała się.
Jak wytłumaczono mi w prokuraturze w Sieradzu, prokurator z Ostrowa Wlkp. sam miał wyznaczyć zakres śledztwa na podstawie akt sprawy. Prokuratorowi nie można nakazać, na czym powinien się skoncentrować. Do tej pory nikt nie zbadał, dlaczego agresywnemu chłopakowi, który nie radził sobie z własnymi problemami, dano kałasznikowa i z pełną amunicją kazano pilnować bezpieczeństwa innych ludzi.

Dziękuję sędziemu Jackowi Klękowi za pomoc przy powstaniu tekstu.